03 października 2020

You torture saints with a single glance

 

A S M O D E U S

NA TYM PADOLE POSŁUGUJE SIĘ IMIENIEM DANTE AVERY || BYŁY SERAFIN || UPADŁY || TEN KTÓRY WYPARŁ SIĘ PRAWEJ ŚCIEŻKI || PEŁEN NIENAWIŚCI I GORYCZY || BEZCELOWA PODRÓŻ PO ŚWIECIE || GRZESZNIK || WYŚMIEWAJĄCY SŁOWA SWEGO OJCA || NIEPOKORNY || WIELE IMION || WIELE LEGEND || ZDYSTANSOWANY || POWIEDZENIE "STARY JAK ŚWIAT" NABIERA NOWEGO ZNACZENIA || BOLSNE BLIZNY NA PLECACH || ZAMIESZKUJE AKADEMIK || FORTEPIAN || JĘZYKI OBCE || RELIGIE ŚWIATA || LITERATURA ŚWIATOWA || ASTRONOMIA || DO AKADEMII ZACZĄŁ USZCZĘSZCZAĆ Z POWODU NUDY, KTÓRA ZACZĘŁA MU OSTATNIO DOSKWIERAĆ || NIE WSZYSKIM ZDRADZA SWOJE PRAWDZIWE IMIĘ 
Anioły są boskimi stworzeniami, które powinny odczuwać jedynie bezinteresowną miłość. Obce powinny im być pycha, zazdrość, pożądanie czy złość, niekiedy jednak stają się zbyt zapatrzone we własne moce i wyższość nad innymi istotami. Wiele źródeł przytacza historie o aniołach, które stały się zbyt dumne, które odwróciły się od Ojca. Aniołowie nie pragną, oni tylko wypełniają wolę Najwyższego. Asmodeus przez wieki był posłusznym i pokornym synem, wzorem anioła. Jednak duma przysłoniła mu drogę, którą podążał do tej pory. Powoli zaczął odwracać się od światła i swych braci. Zaczął pragnąć i nie widział już sensu w bezgranicznym oddaniu, wychwalaniu Boga i chronieniu ludzkiego, kruchego życia. Ludzie i tak byli niewdzięczni i bezkarnie odwracali się od drogi dobra i miłości. Asmodeus nie chciał dłużej żyć w ukryciu, nie chciał by te niewierne istoty były celem jego egzystencji. Chciał zmienić prawo, któremu coraz częściej sprzeciwiał się. Gdy inni dostrzegli, że jego duszę opiewać zaczął mrok, dokonali sądu i strącili Asmodeusa z piedestału. Utracił skrzydła i boskie przywileje. Upadek... Był największą hańbą aniołów, najgorszą z możliwych kar, biletem w jedną stronę. Długo walczył z szaleństwem, z niemożnością znalezienia nowego celu, z rozdzierającym go od środka bólem. Nieśmiertelny, wiedzie obojętny żywot będąc naocznym świadkiem losów świata, gromadząc w sobie tajemnice i nienawiść do wszystkiego co przypomina mu o Ojcu Niebieskim i dawnym, świętym życiu. Po nim zostały mu tylko dwie rozległe blizny i pustka w przesiąkniętej mrokiem duszy.



Hej hej!
Taki oto pan mi wyszedł, mam nadzieję, że nie jest źle, bo dawno pisałam ;) 
Zapraszam do wątków i powiązań, razem na pewno coś wymyślimy!
Cytat: Devil Devil - MILCK
Wizerunku użycza Ian Somerhalder

65 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. [Szczerze mówiąc widząc Iana też w pierwszej chwili spodziewałam się klasycznie wampira, a tu całkiem miła niespodzianka. Myślę, że chętnie wpadniemy z Sol po wątek. Dziewczę po tej ziemi stąpa relatywnie krótko, przynajmniej w porównaniu do obecnych na blogu postaci i może by nawet była nieco zafascynowana upadłym i jego wiekową wiedzą. Może by się chciał podzielić jakimiś starymi zaklęciami, które kiedyś podpatrzył u napotkanych czarownic? A może nawet kiedyś znał jej bezpośredniego przodka? ]

    Sol

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Myślę że Solka długiego namawiania potrzebować nie będzie, gdy tylko zobaczy jakieś interesujące zaklęcie. Blizny bardzo chętnie zobaczymy, tylko nie wiem gdzie i kiedy mogłaby byc taka okazja, skoro Dante raczej stara się to ukrywać. Ale jak podrzucisz pomysł, to chętnie nawet zacznę]

    Sol

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  14. Choć akademia była domem dla wielu stworzeń, które zdecydowanie preferowały noc, to wieczorową porą mury i tak były w większości opustoszałe. Panna Parker wolała wykorzystywać ten czas by w spokoju przejrzeć tych parę ksiąg, które może były nieco poza jej kompetencjami, po które sięgnięcie mogło wzbudzić podejrzliwość, a może i dezaprobatę belfrów, którzy przecież przede wszystkim starali się wpoić uczniom naukę powściągliwości i samokontroli. Dla Solene jednak pojęcia te były wręcz przeciwnością tego co planowała osiągnąć w jak najkrótszym czasie. Brakowało jej cierpliwości, tak koniecznej w stopniowym poznawaniu tajników magii. Niejednokrotnie kończyło się to dla niej nieprzyjemnymi konsekwencjami, które jednak nawet od najmłodszych lat nie powstrzymywały jej przed kolejnym zakradaniem się do rodzinnej biblioteki w celu wertowania starych grimuarów.
    Tego wieczoru, próba odtworzenia jednego z nieznanych jej dotąd zaklęć, również nie zakończyła się oczekiwanym rezultatem, gdy naprędce przygotowana mieszanka, buchnęła jej prosto w twarz czarną i lepką mazią. Na szczęście straty udało się ograniczyć jedynie do średnio widocznych plam na i tak pstrokatej koszuli, a resztę udało się dość szybko zmyć w łazience. Jednak wychodząc z pomieszczenia dostrzegła zapalone światło dobiegające z uchylonych drzwi siłowni. Ponownie ulegając własnej ciekawości, pozwoliła sobie po cichu zajrzeć do środka, by przez zdecydowanie zbyt długi moment przyglądać się jeszcze niezauważoną, ćwiczącemu mężczyźnie. Do tej pory miała już kilka teorii na temat nad wyraz obeznanego ,,znajomego" z zajęć literatury, jednak nie była do końca pewna niczego, do póki teraz nie dostrzegła wyraźnych blizn na jego plecach.
    - Czy one nadal bolą? - Zapytała bez pardonu, ujawniając swoją obecność i opierając się bokiem o framugę drzwi, nie odrywając wzroku nawet na moment. Może nie powinna się odzywać, pytać. Choć sama nie miała wielowiekowego bagażu emocjonalnego, to wiedziała, że że wielu z tu obecnych przeżyło stulecia, niektórzy mieli swoje sekrety, którymi niekoniecznie skorzy byli dzielić się zwłaszcza z takimi pisklętami jak ona. Przeklęta ciekawość. Kiedyś w końcu przyprawi ją o poważne kłopoty.

    Sol

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  21. [Witam i jestem przeszczęśliwa, że karta postaci zaciekawiła, taki był wszakże mój zamiar!
    Dziwi mnie ten problem u ludzi, że nie ogarniają relacji tej samej płci u swoich postaci. Raczej z tym nigdy nie miałam większego problemu, ale to pewnie dlatego, iż bardzo dużo czytam i piszę w dalszym ciągu również solo.
    Co do wątku - nasi panowie mogą się razem zetknąć na tych samych zajęciach, bo w zasadzie się na nich regularnie będą spotykać :> Poza tym jak pragniesz czegoś bardziej niespodziewanego i krwiożerczego, to możesz mi nakryć mojego Tancerza na polowaniu w lesie, ale wtedy nie jest już tak samo kulturalny ^^
    Poza tym szczerze uważam, że jako tak mroczne istoty będą mieli sporo wspólnego, nawet pomimo tych różnic rasowych oraz wiekowych. Chociażby ciekawa biografia obydwu bywa już w pierwszych porywach wciągająca!]

    C. L. W

    OdpowiedzUsuń
  22. [Tak, mogę zacząć, jeśli nie masz nic przeciwko ^^ spodziewaj się mnie niebawem!]

    ❤C.L.W❤

    OdpowiedzUsuń
  23. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  24. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  25. [Boziu, biedne te moje dziewczę przez zmieszanie krwi, co ja jej za los zgotowałam XD
    Dzięki za powitanie, chętnie też weźmiemy jakiś wątek z Aurelką!]
    Aurelie

    OdpowiedzUsuń
  26. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  27. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  28. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  29. (Cześć :) Cieszę się, że Lilith ci się podoba, ja równie mam sentyment do tego gifa. Szczerze, to nawet gdyby propozycja nie wyszła od ciebie, przyszłabym po wątek sama. Widziałam u Dante'go astronomie i religie świata, więc pomyślałam sobie, że przypadek mojej Lilki mógłby być dla niego interesujący. Może nawet próbowałaby u niego szukać leku na swoje potępienie, chłopak interesuje się astronomią, a to astronomia sprawiła, że Ashoona jest tym, kim jest. Chodzą też wspólnie na kilka przedmiotów i ukrywają swoje prawdziwe imiona, tyle punktów zaczepienia!
    Od siebie proponuję swego rodzaju fascynację (skoro ją uwielbiasz... ^^) po obu stronach, co na to powiesz?
    No i zostawię to tutaj, bo nie mogę się powstrzymać, przepraszam: https://64.media.tumblr.com/581c4ad8374e7aa698781e75480b1d22/tumblr_mofs55g6WB1qdwmtyo1_500.gif)

    Lilith

    OdpowiedzUsuń
  30. [Hejka!
    Dziękuję ślicznie za powitanie i miłe słowa. :) Również chętnie poznałabym Dantego bliżej, ale u mnie męsko-meskie ida słabo, a to, ze prowadzę tylko jeden dużo tłumaczy. 😅 Może kiedyś mi się zdarzy poprowadzić tu panią, to z pewnością wpadnę pod Twoją kartę. :) Tymczasem będę czekać na panią od Ciebie. ^^
    No i muszę się pozachwycać Ianem, bo to zdecydowanie jeden z moich ulubionych aktorów i pierwszy, prawdziwy crush. Doszło do tego, że nawet jego plakat mam nad łóżkiem z podpisem... ❤ W każdym razie, dziękuję i życzę również udanej zabawy, a tymczasem poczekam na pannę. ^^]

    Castiel Blythe

    OdpowiedzUsuń
  31. (Kto wie, może jeszcze będziemy się zasypywać hihi ^^ A jak przy wątku nie będzie okazji to zawsze można prywatnie na mailu, zawsze chętnie przyjmę!
    Stanąć na drodze mówisz... W budynku Lilith raczej nie rzuca się w oczy, bo nie chce kłopotów, szuka tu informacji i wyrzucenie z Akademii nie byłoby jej na rękę. Jedyny wyjątek to sytuacje, kiedy wilkołaki zachodzą ją grupami, bo pojedynczo żaden nie ma odwagi. Uważają wilkory za odpady robiące im złą sławę, ale radzi sobie z nimi spokojem i ciętym językiem - jej przemiana skutkowałaby krwawą masakrą, a na to nie może sobie pozwolić, wiadomo. Poza szkołą jest bardziej sobą, często śpiewa, kiedy myśli, że nikt jej nie słucha, myślisz że da się coś z tym zrobić? Może Dantego ciekawiłoby czemu po prostu się z nimi nie rozprawi zamiast do nich gadać, jako upadły anioł pewnie wyczuwałby jej aurę, która nie należy do słabych. Ty lepiej znasz swoją postać, jestem gotowa na burzę mozgów ^^)

    Lilith

    OdpowiedzUsuń
  32. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  33. (Ja jestem raczej za trzecią opcją ^^ Wydaje mi się najciekawsza. Zacznę nam zaraz, bo mam straszną wenę na tę postać)

    Lilith

    OdpowiedzUsuń
  34. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  35. Nie miała dziś dobrego nastroju. Wilkołaki szczuły ją co jakiś czas i choć starała się wtedy zachować stoicki spokój, skronie coraz mocniej pulsowały złością, natomiast wyobraźnia zrywała się z wnyków i podsuwała obrazy kuszące jej drugą naturę. Za każdym razem obiecywała bestii, że kiedyś jej pragnienia się ziszczą, a korytarze Akademii spłyną krwią, z echem agonalnych wrzasków wtórującym symfonii łamanych kości.
    Błagania balsamem dla uszu, krew ambrozją dla upadającej duszy.
    Kiedyś, kiedyś, kiedyś. Kiedyś "kiedyś" nie wystarczy, czuła to pod skórą, czuła jak bestia wierci się, gryzie i drapie, rani od wewnątrz, usiłując wydostać się na zewnątrz. Nigdy wcześniej jej nie powstrzymywała, ale teraz miała cel, a żeby zrealizować cel, musiała osiąść w tym miejscu, dostosować się na tyle, na ile była w stanie.
    Była w stanie nie zabijać, na razie.
    Jak zwykle, gdy potrzebowała chwili wyciszenia, cicho zakradała się do sali, gdzie odbywały się zajęcia z gry na fortepianie - i grała, łagodnie i miękko, obłaskawiając w ten sposób drzemiące w niej monstrum. Grała, odcinając się od świata i od bólu pooranych przez bestię wnętrzności, ciało paliło ją niemal żywym ogniem, ale jedyne, na czym się skupiała to długie, kościste palce zręcznie przemykające po klawiszach z kości słoniowej, białych i czarnych, trochę jak życie. Życie też było białe i czarne, od bieli sukcesów po czerń porażek. To wszystko złożone w całość tworzyło balladę doświadczeń, porażki bowiem również miały swoją wartość.
    Odetchnęła pod nosem, czując jak mięśnie pleców rozluźniają się mimowolnie, po czym zaczęła nucić, akompaniując strunom uderzanym młoteczkami.

    I need some distraction
    Oh, beautiful release
    Memories seep from my veins


    Let me be empty
    Oh, and weightless, and maybe
    I'll find some peace tonight


    Głos niósł się lekko i dźwięcznie, nie zakłócając brzmienia instrumentu, ale spajając się z nim tak, jakby od początku należały do jednej i tej samej melodii.

    Lilith

    OdpowiedzUsuń
  36. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  37. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  38. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  39. Powinna była go usłyszeć. Powinna była i zapewne usłyszałaby, gdyby za wszelką cenę nie starała się uciec przed swoją naturą w piękniejszy świat, świat muzyki, gdzie brzmienia układały się do jej woli. Tam mogła mieć kontrolę, której nie miewała na co dzień, kolorując dni ulubionymi melodiami.
    Nie wolno jej było tak się rozluźniać. Nigdy.
    Z jego obecności zdała sobie sprawę dopiero, gdy powietrze obok niej poruszyło się pod wpływem jego sylwetki, znajdującej się nagle niespodziewanie blisko. Za blisko.
    Raczej nie zdarzało się, by ktokolwiek dobrowolnie zbliżał się do niej na tak niewielką odległość. Nawet wilkołaki, pozornie odważne w grupie, obawiały się podejść bliżej niż na zasięg jej ramion. Wiedziały dobrze, że jednym zwinnym ruchem byłaby w stanie ukręcić kark jednemu z nich, gdyby tylko sobie na to pozwoliła.
    Plecy spięły się znów, ale tym razem nie pod ciężarem fatygi. Tym razem była zaskoczona, spłoszona, bo gra była dla niej od zawsze szalenie intymna. Czuła się tak, jakby nakrył ją tutaj nagą, a gdy włączył się do gry, w jakiś sposób sięgnął także do niej, tej bezbronnej i obnażonej. Miała ochotę odskoczyć, ale zamiast tego zaczerpnęła znów wdechu, potrzebując chwili na uspokojenie galopującego serca i odzyskanie potrzaskanego w drobny mak fasonu. Tylko zostając w miejscu mogła zachować godność i choć grając wciąż zdawał się dotykać jej tak, jak nikt nigdy wcześniej, pozwoliła mu na to, ostrożnie wracając do gry. Nie odważyła się jednak zaśpiewać, spojrzenie onyksowych oczu skupiając na ich dłoniach, pieszczących instrument z idealnym wyczuciem, pewną pieczołowitością, z jaką powinno pieścić się najdroższą sercu kochankę.
    Czy fortepian był dla niego taką kochanką?
    - Znasz... - Zaczęła, dopiero teraz orientując się, że jej oddech zachwiał się na moment, tłumiąc to, co chciała powiedzieć w głębi płuc. - Znasz tę piosenkę?

    You are pulled from the wreckage
    Of your silent reverie
    You're in the arms of the angel
    May you find some comfort here


    Tym razem słowa wybrzmiały jedynie w jej wyobraźni. Podniosła wzrok do jego oczu, będąc już na to całkowicie gotowa. Coś w jego aurze przemawiało do niej, do bestii wewnątrz niej, sprawiając, że ta zapragnęła wychylić się do niego. Nie rozedrzeć na strzępy, ale zbliżyć się, poznać. Był całkiem inny, ale na jakiejś płaszczyźnie taki sam... I chyba tylko dlatego zdecydowała się mówić. Uchylić rąbka swojego świata, skoro sam domyślił się, kim jest.
    - Gdybym pokazała im, gdzie ich miejsce, trup posłałby się gęsto. - Wychrypiała cicho. - Gęściej, niż zamierzałam. Ze mną włącznie. Zabijałabym, dopóki ktoś nie zabiłby mnie. Zawsze jest ktoś silniejszy, starszy...
    Zawsze. To była pierwsza rzecz, której nauczył ją ojciec. Zanim zatopiła kły w jego szyi.
    - Nie chcę dać jej wygrać - dodała, jeszcze ciszej. Tak cicho, że mogło, a nawet powinno się to zlać z dźwiękami fortepianu. - Jeszcze nie.

    Lilith

    (Szalej ile chcesz ^^)

    OdpowiedzUsuń
  40. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  41. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  42. Całe jej ciało zdawało wibrować pod wpływem nagle poruszonej aury, ale nie potrafiła określić tego co czuje, kiedy po raz pierwszy od ponad stu lat była z kimś tak blisko. Nie tylko pod kątem fizycznym (bowiem siedzenie z kimś na jednym stołku było dla niej ogromną bliskością), ale także pod kątem...
    No właśnie, jakim?
    Bestia nigdy nie wychylała się do innych. Nie wszystkich chciała z miejsca zabić, nie dotarła jeszcze do tego etapu, ale nigdy wcześniej nie czuła... Przyciągania. Zupełnie, jakby była namagnetyzowana i znalazła się w pobliżu przeciwnego bieguna.
    Patrzyła w jego oczy, kiedy wypowiadał słowa piosenki, a wibracje jedynie się wzmogły. Teraz wiedziała już, że mrowienie pod skórą wychodzi od niej, od ludzkiej potrzeby przebywania z kimś, tak zwyczajnie i po prostu. Zadowolił tym , nie wilka. Uśmiechnęła się nawet, chwilowo, ale z pewnością był to uśmiech, bo słowa tej konkretnej piosenki w innych ustach brzmiały słodko i upajająco.
    Mogłaby spijać te słowa z jego ust odrobinę dłużej.
    Słysząc, co powiedział, odruchowo sięgnęła do naszyjnika, dotychczas częściowo skrytego w zagłębiu dekolt. Mimowolnie obróciła go w palcach wolnej dłoni. Grała tylko jedną, oferując mężczyźnie niewielką pomoc. Przygładziła czule gładkie, oszlifowane rubiny. Pokręciła mimowolnie głową, wracając skupieniem do jego jego twarzy.
    - Wiesz, dlaczego zgodzili się, żebym chodziła po tych korytarzach? - Zapytała łagodnie, czysto retorycznie, nie czekając nawet na odpowiedź. - Władze Akademii zastrzegły sobie prawo do unicestwienia mnie, kiedy tylko się przemienię. Nie wahaliby się ani chwili. Nikomu nie byłoby mnie żal.
    Zdążyła się z tym pogodzić. Kiedyś podobne myśli ściskały jej gardło, ale teraz mówiąc to czuła jedynie obojętność, zakrapianą jedynie cząstkowym poczuciem niesprawiedliwości.
    - To nie kwestia mojej siły. Taki jest warunek. Na to musiałam się zgodzić, żeby tu być.
    Usta uniosły jej się znów, tym razem w karykaturze uśmiechu.
    - Wiesz, że to mnie niszczy? - Zapytała, bo jego słowa o akceptowaniu tej części siebie zabrzmiały tak, jakby nie wiedział. - Walczy ze mną i ja też muszę walczyć, prawie bez przerwy, w przeciwnym razie nic ze mnie nie zostanie. Jak mogę zaakceptować coś takiego? Jak mogę zaakceptować coś, co chce mnie pochłonąć, wyprzeć z mojego własnego ciała?

    Lilith

    OdpowiedzUsuń
  43. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  44. Tancerz pokonywał kolejne metry bez najmniejszego zmęczenia. W zasadzie tak, jakby nie było w nim mięśni, sam zaś stanowił dziwne zlepki atomów niewidocznych dla śmiertelnego oka, sunął bowiem nad ziemią niczym duch i tak jak zmarli – praktycznie nie pozostawiał po sobie śladów. Jego nagie stopy pozostawiały na leśnym runie lekkie wklęśnięcia, jakich nie można było przypisać niczemu konkretnemu. W zasadzie tylko podczas wybijania się do kolejnego skoku odbijał na gruncie ślad palców. Gdyby chcieć to nagrać i maksymalnie spowolnić, to można by było ów widok porównać do muśnięcia piórami wysokich traw. W ciągu kolejnych sekund ten trop zanikał tak samo szybko jak się pojawiał, podobnie uginające się pod wpływem wiatrów źdźbła lub pędy zboża. Roznosił się jednak ten słodki zapach, mogący sprowokować akademickie wilki lub inne drapieżniki o tak samo wyczulonym zmyśle węchu. Poruszał się więc tak, aby każdy z kierunków róży wiatrów odpowiednio spychał woń w stronę gór, z których raczej nie spodziewał się o tej porze obserwatorów. W tej dziczy rzadko miewali gości, natomiast uczniowie (choć ciężko było tak nazywać długowieczne, w pełni rozwinięte istoty ciemności), zazwyczaj już kładli się spać. Zapadał leniwie zmierzch, barwiąc nieboskłon na zimne błękity, pomarańcze, róże i delikatne muśnięcia czerwieni. Gdyby to malował, miałby spory problem z tym, żeby nie poddawać wszystkich odcieni zbyt dużemu wybieleniu.
    Jest zbyt pięknie, żeby było prawdziwie – pomyślał.
    Wdychał haustami powietrza leśne zapachy; tak kojące, tak dobrze znane i zgodne bez względu na to, dokąd biegł czy gdzie się znajdował. Od dawna nie miał tak długiej przerwy od swojej tułaczki, niemal zdążył zapomnieć jak to w zasadzie jest – mieć do czego wracać, a za każdym razem jest to w zasadzie to samo miejsce. Na horyzoncie nie jawiło się żadne niebezpieczeństwo. Nikt go nie ścigał za nic, nikt nie był w stanie go tutaj odnaleźć, po raz pierwszy więc od dawna mógł skupić się na byciu sobą, nie tchórzliwym uciekinierem.
    Wbrew sobie znowu zatęsknił za Austrią z osiemnastego wieku. Nadal, pomimo przeminięcia tylu lat, duża jego część chciała wrócić do domu, nawet jeśli teraz stanowił on muzeum z cennymi eksponatami. Kilka lat temu gnany przez własne serce, nie rozum, wrócił tam i prawie stracił nad sobą kontrolę, kiedy ochrona wygoniła go z własnej komnaty po przekroczeniu zawieszonych, czerwonych linek stanowiących barierkę dla zwiedzających. To wszystko należy do mnie, chciał wykrzyczeć. Jeszcze wczoraj się tym bawiłem z braćmi, siostra ukradła dla mnie słodycze i ukryła w skrzyni pod łóżkiem, a ojciec odkładał ulubione bajki na dobranoc w ich wielkiej biblioteczce. Nie, teraz to było państwowe. Mógłby to wszystko wykupić, gdyby tylko zechciał. Odzyskać artefakty przeszłości, przechowywać je zgodnie ze swoim sumieniem i pamięcią o bliskich… Tylko to przykułoby uwagę zbyt wielu czujnych oczu rozsianych w całej Europie. Jego powrót oznaczałby ostatnią rzecz, której by śmiało dokonał w całej swojej wieczności. W najbardziej optymistycznym scenariuszu znowu by uciekł, ale dom mógłby spłonąć, coś mogłoby zostać skradzione pod jego nieobecność, a potem co gorsza zniknąć z jego życia na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi wydarzeniami tak łatwo by się już nie pogodził i zajęłoby mu to mnóstwo czasu, a po co marnować cenną energię?
      Obozowisko ludzi znajdowało się w dolinie. Jacyś niepoważni podróżnicy zdecydowali o takiej porze roku wybrać się do totalnej głuszy z dala od cywilizacji. Już chyba bardziej ryzykownego pomysłu jako człowiek nie dało się wymyślić, ale nie jemu było oceniać, jeno korzystać póki może. Pragnienie nasilało się już od dłuższego czasu, bo to lekcje, to prace domowe i zwlekał z tak istotnym obowiązkiem, zapominając o swoich własnych granicach, jakich nie przekroczył od dawna. Kontrolował siebie, co może każdemu powiedzieć na głos z dumą.
      Niestety, nic nie trwa wiecznie.
      Wiedział zbyt dobrze, że po tej nocy bez zaspokojenia tego, co wyzwalało w nim pierwotne instynkty, nie będzie lepszy od wilkorów. Nie, to byłoby znacznie gorsze od rozszarpania przez wilcze kły. Czasami marzył o tym, żeby po prostu pożerać żywcem swoje ofiary, bo wtedy nie pozostawiałby po sobie tak paskudnego cmentarzyska w przypadku utraty kontroli.
      Z każdym krokiem zapach ludzkiej krwi powodował u niego szybsze tętno i nieco podniecenia. Kobiety. Niczego tak bardzo nie lubił jak wbić kły w szyję takowej niewiasty, śpiącej mocnym snem, móc rozkoszować się…
      Z letargu spowodowanego lekkim wygłodzeniem wyrwał go impuls. Obecność. Gdzieś na granicy zmysłów. Przygryzł wargi, niemal automatycznie zwalniając. Zza drzew wyłoniła się cienista postać, skryta nieco w napiętrzających się ciemnościach nocy. Co upadły tutaj robił? Nie mógł go od tak zignorować, było to nie tyle co niekulturalne, co niestrategiczne. Jeszcze obudziłby jego zagonione w kozi róg ludzkie owieczki i co wtedy by zrobił? Trzeba byłoby wrócić do zakradania się i włamywania do ludzkich miejsc zamieszkania w mieście, a w tych czasach ta rasa uzbroiła się niepotrzebnie dla niego w te kretyńskie alarmy. Dwudziesty pierwszy wiek postępem nasilającego się absurdu, bo tylko technologia może ich w miarę wybronić, ale nie wszyscy potrafią ją sensownie używać.
      - Witam cię serdecznie, wyraźnie nie mieliśmy okazji spotkać się wcześniej – mruknął tym potwornie, nieludzko pięknie melodyjnym głosem, jaki mógł należeć tylko do takiego monstrum, jakie przedstawiał. – Nazywam się Caedmon. Z kim mam dokładnie przyjemność dzielić ten wieczór na odludziu, kiedy może spokojnie spędzić czas w akademiku?
      Nawet nie starał się ukryć ciekawości i przeplatającej się w tej wypowiedzi nagany.

      C.L.W

      Usuń
  45. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  46. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  47. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  48. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  49. Mężczyzna przekrzywił głowę, a na jego twarzy namalował się lekko szyderczy uśmieszek.
    - Całkiem niespodziewane, że upadły próbuje prawić morały! Masz ochotę na zmianę swojego stanu bytowania na tej nieszczęsnej planecie? – tak naprawdę nie potrzebował tej informacji do życia.
    Było to dla niego tak samo użyteczne jak ludzkie pożywienie, które najwyżej nauczył się trawić i tyle, a spożywał dla samego smaku. Co jak co, ale ten przedstawiciel rasy znacznie bardziej długowiecznej go zaciekawił. To nie była dobra wieść dla typowych samotników tym bardziej, jeśli się przy czymś Caedmon uprze. Na razie jednak nic nie zapowiadało „wampirzych infiltracji”, jedynie baczniejsze przyglądanie się z odpowiedniej odległości. Miał przez to ochotę na dłuższą pogawędkę, ale wzywało go pragnienie do wypełnienia swoich powinności.
    - Wybaczysz, Dante, ale tymczasowo cię opuszczę. Mam do załatwienia kilka spraw, aczkolwiek przysięgam, że jeszcze zdążę cię dogonić zanim wrócisz do Akademii. W zasadzie zdążyłbym zrobić jeszcze całkiem sporo rzeczy – przyznał z urwanym śmiechem, po czym już nieco się opanowując, dodał: - Do zobaczenia niebawem.
    I w ten okrutny, lecz uzasadniony naturą krwiopijczego życia sposób – opuścił swojego obecnego kompana na bardzo udane, jak się potem okazało… Polowanie. Kobiety zostały perfekcyjnie zmanipulowane do przejścia w fazę ren, żeby spały znacznie głębiej niż powinny. Nazajutrz nawet nie będą czuły różnicy ani nie wejdą w posiadanie dobrze znanych w literaturze czy filmach blizn po kłach. Co to, to nie. Caedmon miał za sobą lata praktyki, w których poszerzył odpowiednio swoje znajomości do zdobycia przedmiotów umożliwiających mu dosłownie znikanie.
    - Poza tym jeszcze bym się rozleniwił i utył, takiej mi przyszłości życzysz? – oznajmił swoją obecność po powrocie od tej frazy zamiast normalnego, typowego powitania.
    Towarzysz właśnie się dowiadywał o tym, z jak wielkim gadułą przyszło mu obecnie współegzystować. Sądząc po jego minie, niezbyt przypadło mu to do gustu, ale wampir pozostał niestrudzony w swoich działaniach, jak zawsze z resztą:
    - Cóż to za obrzydliwy smak! To tak jakby codziennie podsuwali ci ten sam rodzaj fast foodu. Nie wiem, czy kiedykolwiek jadłeś przez bity tydzień to samo, ale nawet jeśli nie, to możesz sobie wyobrazić taką beznadzieję – narzekał dalej na niegodziwości swojego marnego losu, dopóki coś całkiem odmiennego przykuło jego uwagę.
    Raczej ktoś. Kilku ktosiów.
    Wysoki jegomość ubrany w dopasowaną do jego ciała czerń, idealnie topiącą się z nocnym już mrokiem, zatrzymał się w pół kroku. Wyraz twarzy z całkiem rozluźnionego zmienił się praktycznie nie do poznania w skupiony, niezmiernie poważny. Wampir uniósł wyżej podbródek, kierując instynktownie nos, rozszerzając nozdrza dla lepszego rozeznania we wlewającej się do jego płuc woni. Niezbyt ludzki gest zapewne wprawiłby w zakłopotanie niejednego śmiertelnika, ale przecież nie taki mu obecnie towarzyszył. Zapach rozlanej krwi na runie leśnym jeszcze kwadrans temu wprawiłby go w czystą euforię, po czym częściowo udałoby się mu go zmusić do pościgu w zestawieniu z wmawianiem sobie, że przecież to tylko w ramach rekonesansu. Nic bardziej mylnego. Głodny, chociażby lekko wampir, po czymś takim znacznie bardziej chce pić i już niezbyt go obchodzą ewentualne konsekwencje dla jego ofiary.
    - Na południowym wschodzie doszło do bójki. Może ktoś już właśnie umiera. Całkiem sporo stracił posoki. Co z tym fantem zrobimy, Dan-te? – podzielił na sylaby jego imię, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że pojmuje, iż nie jest prawdziwe.
    Nie ma i nie było aniołów o takim imieniu. Istniały powody, dla których się ukrywał, a pytanie go nie miało najmniejszego sensu. Caedmon miał całkiem inne podejście do historii, bo przecież uwielbiał mówić o sobie czy wszystkim, co go zainteresuje, ale fascynacja robiła swoje.

    C.L.W

    OdpowiedzUsuń
  50. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  51. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  52. Z kieszeni wyjął lśniący w blasku zachodzącego już za chmurami księżyca, krążek. Leniwie pobawił się nim między palcami, uśmiechając się z każdym krokiem ciut szerzej. Cóż, nie podobała mu się zbytnio obecność upadłego, ale nic na nie mógł poradzić. Zignorowanie tego incydentu przy świadku mogło go nieco kosztować zwłaszcza, że doskonale wiedział kogo zastanie jako trupa oraz tego, kto siedział zmarnowany pod drzewem. Pojmował o co chodziło i dlaczego to się stało, co się nie odstanie. Czy był z tego powodu zadowolony? Chyba tak.
    - Za mało przysłali z tobą żołnierzyków, prawda? – mruknął w ramach powitania do nadal żywego, poszkodowanego wampira.
    Podniósł się na niego gniewny wzrok przekrwionych gałek o ciemno szarych tęczówkach spod srebrnych włosów prostej grzywki. Nie miał pojęcia kto dokładnie był ich właścicielem z imienia i nazwiska, ale doskonale zdawał sobie sprawę z jego stronnictwa.
    - Żebyś wiedział – odparł tamten cichym, nadal przepełnionym nienawiścią głosem. – Myślałem, że skoro polujesz w pobliżu, to przyjdziesz nam pomóc…
    Był ciężko ranny, a każda czynność sporo go kosztowała. Caedmon przez chwilę jeszcze rozkoszował się tym, że tamten go nie rozpoznał… Z dziką satysfakcją. Najwyraźniej był to młodzik, tak jak zakładał znacznie wcześniej, bo czuł to po jego własnej posoce rozlanej wszędzie dookoła, zmieszanej z tą należącą do już martwego wilka. Brązowy basior niegdyś cieszący się sporą tężyzną fizyczną poległ po naprawdę długiej bitwie, dlatego ciemnowłosy mężczyzna znalazł w sobie ciut empatii podczas oglądania rozległych, bardzo głębokich ran poukrywanych między mniej lub bardziej zdartym futrem.
    W końcu podrzucił osiemnastowieczną monetą do góry, jaka wkrótce opadła idealnie na środek wampirzej dłoni odzianej w białą rękawiczkę… Co było nieco dziwne, biorąc pod uwagę, że poruszał się po lesie bez butów. Zakładał je jedynie w pomieszczeniach zamkniętych, gdzie raczej uniknąłby dla nich wybrudzenia i zniszczeń.
    Zbyt dużo go kosztowały.
    Tymczasem wypadła reszka. Caedmon zamknął dłoń, po to, aby kolejnym zwinnym ruchem, mniej świadomie – pozwolić jej przemknąć pomiędzy szparami jego palców tak jakby falowała.
    - Troszeczkę się nie zrozumieliśmy – rzucił w po dłuższej pauzie do obcego.
    Dante obserwował to z dalej takim samym jak poprzednio stoickim spokojem, choć Caedmon przysiągłby, iż dostrzegł gdzieś w otchłani jego oczu błysk nikłego zainteresowania. Nie miał jeszcze z czymś takim do czynienia, ale to nie było nic nowego. Tacy jak on mieli swoje własne sprawy, a wampirzy półświatek pozostawał tak samo tajemniczy jak niegdyś. Właściwie tak było nawet lepiej.
    - …widzisz, wydaje ci się, że skoro zostałeś wybrany przez swojego króla do tej pierwszej misji w twoim nędznym żywocie, to coś dla nich znaczysz. Jesteście cholernym mięsem armatnim, kretyni. Szkoda, że w większości przypadków rozumiecie to na chwilę przed końcem.
    Obcy splunął niedaleko jego stóp.
    - Nie obchodzi mnie, co o tym myślisz. Śmierć wszystkim psom i poplecznikom…
    Zanim zdążył wypowiedzieć imię królowej, zakrztusił się krwią, która spłynęła mu w kącikach ust. Zrozumienie przyszło za późno. Nie było sensu uciekać. Właściwie jedyne, co mógł zrobić, to błagać o litość lub zmienić stronę, ale rozumiał, że żadne z władców nie przyjmowało w swoje progi zdrajców. Był skazany na tego, jaki właśnie nad nim stał, bo po upadłym nie było widać cienia szansy na ofiarowanie mu jakiegokolwiek wsparcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Skąd cię wysłali?
      - Jeżeli naprawdę myślisz…
      - Tak, tak myślę. Możesz umrzeć na gorsze sposoby niż z głodu – oczy wampira błysnęły złowieszczo czerwienią. – Zadam pytanie po raz ostatni. Twoje milczenie wydłuży o taki sam czas męczarnie. Skąd?
      Pionek przygryzł usta nieudolnie przez co widać było jeden koniuszek kła. Oddychał spazmatycznie, czasami pojękując od wilczych ugryzień, na jakie nic nie mógł poradzić. Po jego twarzy przemknął cały wachlarz uczuć: od paniki po determinację, jaką mają wszyscy, żeby przetrwać. Niezbyt długo podejmował decyzję.
      - Jestem z bazy wypadowej w Macedonii… To i tak ci nic nie da, do ataku potrzebowałbyś zorganizowanego oddziału. Mają do tamtego miejsca szybkie dostawy oraz proste wsparcie. Ta forteca nie ma słabych punktów… Bo wiesz która to, czyż nie?
      Oczywiście, że wiedział, ale jego woskowa powaga nie została nawet na moment zakłócona. Zbyt dobrze pamiętał tamte mury, jakie nie tak dawno próbował forsować, choć w przypadku osoby długowiecznej to stwierdzenie nie jest tak samo miarodajne, co dla innych. Zwycięstwa wspomina się w towarzystwie przy toastach, ale to porażki śnią się po nocach, nie dając spokoju… Tamta zaś należała do jednej z tych najbardziej druzgocących, bo popełnił tam katastroficzny w skutkach błąd. Typowe dla nowicjusza zachęconego passą zwycięstw. Gdyby nie był teraz obserwowany, prawdopodobnie by się skrzywił na to wspomnienie. Z trudem pozostał tak jak Dante; niewzruszony.
      - Jak był cel?
      - O tym to już wiesz. Myślałem, że na to szybciej wpadniesz. Podobno już widziałeś obiekt w tej waszej Akademii, ale plotki mają takie same znaczenie dla mnie, co proch.
      Zamyślił się na moment, pozwalając sobie błądzić po mrocznej ścianie lasu. O kim była mowa? Do tej pory zaspany umysł nie przejmował się takimi ewentualnościami. Króla naprawdę musiało coś zirytować, skoro postanowił interweniować wbrew zasadom na Terenie Niczyim…
      Wtedy na to wpadł. Miał to przed sobą tyle razy, iż sam się zirytował, że dopiero teraz to faktycznie zrozumiał.
      - To nie jest wasza sprawa – warknął Caedmon, choć to kompletnie nic nie zmieniało ani nie zmieni, tamten z kolei zaśmiał się z przejmującym bólem.
      Król dalej będzie kontynuował swoje działania. Pionek zostanie strącony z planszy na zawsze i być może zakwitnie w lochach królowej po kolejnym stuleciu, o ile pozostawi go sobie przy życiu, jeśli okaże się użyteczny. Rzadko który się uchował, ale zdarzały się wyjątki też takie, jakie ułaskawiono... Rzecz jasna przy ogromnej cenie. Niewielu pragnie ją zapłacić.
      - W każdym bądź razie miłej podróży – skwitował to na koniec Caedmon, wyczuwając innych. – Pozdrów ode mnie Percy’ego i podziękuj, jak skopie ci tyłek.
      - Co takiego?! – młodzik nie miał tak wyostrzonych zmysłów, za to ogrom siły wraz z taką samą wytrzymałością.
      Tym razem już się nie powtórzył. Moneta po raz drugi upadła na reszce. Nie, nie dzisiaj, chociaż miał na to szczerą ochotę, ale żeby nie popaść w kolejny nałóg, nałożył sam na siebie odpowiednio dobrane, autorskie zasady. Może następnym razem?

      Usuń
    2. Prawdziwą wolność ma się wtedy, gdy samodzielnie się decyduje, jak ją sobie ograniczać w jakimś konkretnym celu, najczęściej po to, aby doszkolić samodyscyplinę. Jako były wojskowy wiedział o potrzebie tej umiejętności zbyt dobrze.
      - Zbieramy się, Dante. Nic już tu po nas – spojrzał przelotnie na kompana tej skromnej wycieczki krajoznawczej, po czym skierował kroki w stronę Akademii.
      Złota moneta zniknęła w kieszeni spodni z powrotem, pozostawiając białe dłonie w rękawiczkach bez zabawki.

      C.L.W

      Usuń
  53. [Jasne, nie ma sprawy ^^ Uprzedzam jednak, że Ravette jest oczkiem w głowie obojga braci i mogą towarzysko pojawiać się w wątku jako "npc". O dziwo z Valerianem miałby najwięcej wspólnego, bo również jest typem spod ciemnej gwiazdy, sarkastyczny, tak to w większości milczek + obserwator. Jeśli chcesz, mogę od razu zarzucić pomysłem/opisem, ale jak zdążyłaś zauważyć - wciągam w wir mrocznego świata równie dobrze bez tego.]

    Po raz pierwszy z dumą mogę napisać: Warrenowie

    OdpowiedzUsuń
  54. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  55. Resztę drogi powrotnej spędzili w milczeniu, co było drastyczną odmiennością od tego, jakim Dante zdołał go poznać zanim nie doszło do tego zajścia. Dobry humor wampira wyparował błyskawicznie, choć próbował to jeszcze ostatkiem sił kamuflować mdłym uśmieszkiem. Wiedział, że po jego oczach widać mrok, który bardzo skutecznie starał się ukrywać. W przeciwieństwie do towarzyszącego mu demona nie był ani obojętny ani typowo wściekły tak jak on w przeszłości. Prawda była taka, że stanie się krwiopijnym nieśmiertelnym było dla niego wyjątkowo gorzkim zrządzeniem losu, jakiego nigdy nie pragnął ani nie potrzebował. Jakoś musiał sobie z tym poradzić i przeżyć, nie miał wyboru. Valerian potem poświęcił się za bardzo, żeby mu to i wiele innych rzeczy ułatwić, za co potrafił być niekiedy naprawdę na niego wściekły, kiedy dowiadywał się po raz tysięczny wszystkiego po fakcie. Nie mógł go jednak winić za to, iż był jednym z nich. Warrenowie nie zostawiali swoich. Rodzina była na pierwszym miejscu, choćby się urodziło odmieńcem, nie pełnym człowiekiem. Jedność oraz lojalność pomogły im nawzajem przetrwać... W tym brutalnym świecie nie udawało się to inaczej.
    - Wątpliwej jakości mieliśmy to nasze pierwsze spotkanie – stwierdził już pod Akademią Caedmon, spoglądając w końcu na Dantego. – Obyśmy mieli kiedyś szansę to nadrobić i naprawić.
    Skinął mu głową, machnął ręką w stronę niewidzialnego kapelusza, aby go odruchowo pochylić, ale jak zwykle zapomniał… Nie było go na głowie wcale. Nie zwracając na to uwagi ani na ewentualną reakcję upadłego, ponownie zniknął w ciemnościach, tym razem po całkiem innej stronie lasu.
    Potrzebował jedynie tego spokojnego spaceru przed kolejnym, typowym dla wampirów biegiem. Nabieranie tak niebezpiecznej prędkości pod wpływem rozszalałych wspomnień zakrywających mu teraźniejszość mogło się źle skończyć. Kiedyś myślał, że naprawdę słyszał okrzyki wojenne i wybuchy armat po czym prawie runął w drzewo. Kiedy indziej miał nieustanne wrażenie, że tak naprawdę znowu pokonuje korytarze pewnego pałacu, a ktoś inny, zawieszony w czasoprzestrzeni, obserwuje każdy jego ruch. Najczęściej wtedy odkrywał, iż jego niemą widownią były portrety przodków, potem w innej już epoce zdjęcia, obecnie zaś ekrany telewizorów.
    Świat się zmienia na twoich oczach, ty zaś pozostajesz taki sam – przeszło mu przez myśl.
    Następne godziny spędził na obrzeżach niedalekiego miasteczka w swoim najnowszym lokum, będącym idealnie na granicy ziem śmiertelników, Terenów Niczyich i tego śmiesznego przesmyka obydwu odmiennych ras; elfów i inkubów oraz sukkubów. O tyle, o ile mógł obserwować ich na ilustracjach, o tyle nie miał okazji ani razu pochwycić którekolwiek z tych przedstawicieli na spacerach lub przypadkiem tak jak Dantego – podczas polowań. Jutro znowu właścicielka niedalekiej piekarni poczęstuje go jego ulubionym, jeszcze ciepłym ciastkiem francuskim, po czym klapnie sobie w sąsiedniej kawiarni przy ulubionym Fiaker rodem z Wiednia, którego nauczył tutejszych baristów. Miał do dokończenia czytanie trzech lektur pod rząd w związku z zajęciami, jakie sobie wybrał. To było tak ludzko przyziemne życie. Mógłby tak kolejne pięć lat, bo w zasadzie czemu nie? Od nowo zdobytej, regularnej codzienności odrywały go zmartwienia dotyczące dzisiejszego znaleziska. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że nie uciekł na długo od polityki, że ona zawsze znajdzie drogę, aby wedrzeć się do każdego z żywotów ziemskich. Valerian niedługo też się dowie, to była tylko kwestia czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co tym razem ten szaleniec wymyśli? Będziemy musieli znowu wyjeżdżać?
      Te i wiele następnych pytań na razie nie znajdą odpowiedzi, a Val nie zdążył jeszcze przylecieć z Nowego Jorku. I jak on, do diabła, ma mu to znowu wszystko wytłumaczyć? Jeszcze nie tak dawno się zarzekał, że znalazł idealne miejsce na tym przeklętym globie… Dla nich wszystkich. Miało tak być. Niebezpieczni uczniowie nie stanowili tak wielkiego problemu jak wtrącający się władcy. Caedmon westchnął ciężko. Przycisk odskoczył na swoje miejsce w czajniku elektrycznym, a granatowe światełko z kolei zgasło. Woda się zagrzała. Powinien teraz nalać jej do kubka, w którym wcześniej przygotował torebkę z ziołami, działającymi kojąco na nerwy i trawienie ludzkiego jedzenia. Perfekcyjne dwa w jednym od znanego, czarnego maga dowodzącego sabatem. Bo przecież swój własny, ten mniejszy też mieli, w jakim mogli robić to, co reszta już tak bardzo nie respektowała. Potem Valerian zgarnął dzięki swoim umiejętnościom również ten biały, jakby w zasadzie nie było dla niego żadnej różnicy, a oni nie mogli nic na to poradzić.
      Nic nigdy nie da się poradzić na jednego z najpotężniejszych czarnoksiężników, który podpisał pakt z Lucyferem.
      Tak już to działało.
      Utkwił wzrok na szosie między polami uprawnymi, po jakiej nic nie przejeżdżało. Warna była położona na wybrzeżu Bułgarii, a zamek w jego głębi. Gdyby wytężył spojrzenie i się skupił, to dostrzegłby stamtąd jego wieże. Na razie zamarł w połowie wykonywanej czynności, wyraźnie zastanawiając się nad ewentualnymi wyjaśnieniami i tym, jak jego starszy brat je przyjmie. Telefon tymczasem zawibrował na blacie. Leniwy wzrok zielonych oczu powędrował za rozpraszaczem, gdzie Messenger poinformował go o nowej wiadomości na ich grupie.
      Fred: Będę szybciej.
      Scooby: SUPER, ZROBIŁAM CIASTECZKA! <3 Caed, przygotowałeś się tak jak cię prosiłam? Obejrzymy u ciebie nasz serial jeszcze dzisiaj : D
      Kompletnie o tym zapomniał.
      Fred: Przecież wiesz, że to Emmentalerhirn, jak mu nie przypomniałaś zawczasu, to raczej…
      Napisał tylko coś w stylu: „dajcie mi godzinę” i rzucił się do sprzątania.

      Usuń
  56. Następnego dnia w sali wykładowej przypominał bardziej zombie, niż przedstawiciela rasy, którą reprezentował.
    - Panie Warren – powtórzyła nieco zirytowanym głosem wykładowczyni w czarnym kucyku. – Zadałam panu pytanie.
    Na tych zajęciach był jak na złość tylko i wyłącznie z tym upadłym, ale przynajmniej teraz znał jego imię.
    - Mogłaby pani powtórzyć, bitte? – z przemęczenia zapomniał mówić w angielskim, a całościowy, twardy akcent pogrzebał miękkość całej wypowiedzi.
    Dante posłał mu badawcze spojrzenie tak, jakby myślami wrócił do minionej nocy i zastanawiał się ponownie, czy to właśnie był powód jego niewyspania. Czy władze cokolwiek wiedziały czy raczej siły królowej zdążyły „posprzątać” po kretyńskim królu wampirów?
    - Pytałam pana o panteon hinduski, jego głównych przedstawicieli, jakich omawialiśmy na początku zajęć…
    Caedmon wrócił z powrotem do dawnego trybu, wymieniając z pamięci to, co zdążył załapać. W międzyczasie gdzieś z tyłu głowy zakwitło mu pytanie, po co właściwie Dante uczy się tak pokornie o innych religiach. Ciekawość? Zawziętość? Mściwość? Właściwie przecież nie było mu to całkiem potrzebne, skoro nienawidził ludzi (a to było po nim widać, chociażby jak patrzył na tamtego wampira lub na niego samego), to już tym bardziej ich nieprawdziwe wymysły… Będące w większości sztuczkami manipulatorskimi czarnych magów lub zwykłych śmiertelników na przestrzeni dziejów.
    A może źle go oceniłem? Może on tak naprawdę chce nas zrozumieć, nawet jeśli wcześniej żywił do nas nienawiść, przez którą upadł?

    C.L.W

    OdpowiedzUsuń
  57. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  58. Zmarszczyła delikatnie brwi słysząc jakże uprzejme powitanie ze strony mężczyzny. Jednak mimo jego postury i nieprzyjemnego spojrzenia, które z pewnością miało ją przestraszyć, a przynajmniej onieśmielić, nie drgnęła nawet o centymetr. Nigdy nie okazuj najmniejszej słabości. Gdzieś w jej głowie rozbrzmiała jedna z wpajanych od dziecka nauk. Tak potrzebna zarówno do funkcjonowania w świecie pełnym niebezpiecznych, magicznych stworzeń, ale również do życia salonowego, do którego panna Parker mimo wszystko nie potrafiła się do końca wpasować. Teraz jednak znajomość manipulowania mową ciała, w sposób, by mieć nad rozmówcą przewagę, nawet tą fałszywą, wydawała się być przydatną sztuką. I mimo iż w rzeczywistości była jedynie małą, wścibską czarownicą, to brodę zawsze należało trzymać wysoko.
    - Bo zadałam proste pytanie. - Wzruszyła ramionami w odpowiedzi na jego gburowate teksty, jak gdyby odpowiedź na jej wcześniejsze pytanie obchodziło ją jedynie w niewielkim stopniu. W rzeczywistości jednak w jej głowie snuły się już kolejne pytania i teorie, czy może upadłym doskwierają bóle fantomowe. - Plotkowanie raczej nie należy do moich głównych rozrywek. - uspokoiła go krótko, bezczelnie obejmując wzrokiem jego nagi tors, może w poszukiwaniu innych znamion dawnej anielskości, a może zwyczajnie podziwiając rysujący się przed nią obrazek. - Poza tym, gdybyś naprawdę bał się, że ktoś się dowie, następnym razem, proponuję lepiej zamykać za sobą drzwi. - Ponownie powróciła pozornie niewzruszonym spojrzeniem do jego ciemnych tęczówek, próbując przypomnieć sobie na precede wszystko co powinna wiedzieć o upadłych.

    Solene

    OdpowiedzUsuń
  59. - Możliwe – przyznał zagadkowo mu na to wampir.
    Oczywiście wczorajsza noc została spędzona na czymś kompletnie innym zaraz po tym, jak Valerian dowiedział się, co się stało. Takie rzeczy wyłapywał we wszystkim, co Caedmon robił. Stał do niego tyłem, zaparzając sobie kolejne zioła i czarnowłosy już był podejrzliwy. Przeciąganie tego w czasie nie miało sensu. Netflixa natychmiast porzucono, a zapasy słodyczy zjedzono co prawda, ale podczas omawiania planu na najbliższy miesiąc w salonie. Zbliżało się Halloween, więc wtrącenie władców tylko wzmogło już wcześniej nadszarpane nerwy czarnoksiężnika. Caedmon widział po nim, że miał ciężki lot, podczas którego tak naprawdę ściągał mnóstwo klątw rzuconych przez jego wrogów na samolot… Nie sądził jednak, że do tego wszystkiego wparuje jeszcze Lucyfer z nowymi rozkazami w tym jednym takim, co zajął mu całą resztę czasu aż do świtu… Bo mężczyzna nie przyszedł wcale na pierwsze zajęcia. W zasadzie wtedy odsypiał przez marną godzinę jadąc widmowym powozem… Powrót do łask królowej. Rozkaz pana Piekieł był jasny: z powrotem wcielasz się do Szkarłatnej Gwardii. Mógł to załatwić jeszcze wtedy albo cackać się kolejny tydzień, a skoro miał jeszcze wyraźny trop Percy’ego, wykorzystał starą znajomość do błyskawicznej teleportacji…
    …tylko, że skoro go jeszcze znalazł w okolicach Warny, to coś ich zatrzymało. Konkretniej ktoś bardzo pradawny, starszy od całego jego rodzeństwa łącznie z nim. Heskel z jakiegoś powodu wysłał na nich swoich czarnych magów, więc koniec końców Caedmon musiał stoczyć jeszcze jedną bitwę przed stanięciem pod tronem. Już wtedy był sfatygowany, bo oberwał kilkoma zaklęciami za dużo, bok go bolał i nieco kulał od zatrutej strzały, co jakoś udało mu się ukrywać, ale i tak wyszło podczas bitwy z generałem. Zintius był w szczytowej formie, za co potem Austriak zbluzgał go wieloma wyzwiskami po niemiecku w duszy, choć wcale tamten tego nie planował. To on przyszedł w złym momencie zamiast dać sobie święty spokój. Gdyby nie wiele wspólnych wojen z przeszłości, po czym późniejsze stawienie kolejki Pod Wrednym Goblinem, raczej już by na siebie krzywo patrzyli do końca świata, a może jeszcze ciut dłużej…
    - Powiedzmy, że to kac – wyszczerzył się głupio do Dantego, jakby tym dało się zatuszować całość zmęczenia wynikającego z kompletnie innych, bardzo widocznych powodów.
    Co gorsza, jego siostra postanowiła właśnie w tym momencie wkroczyć do akcji:
    - Zin mi nie uwierzy, jak mu powiem, iż na spokojnie jeszcze przyszedłeś na zajęcia! – zawołała od samego zakrętu na jego widok. – Rany i to jeszcze ta włócznia! Skąd wiedziałeś…?!
    Zatrzymała się w połowie swojego podekscytowanego słowotoku po dostrzeżeniu obecności upadłego, co kilka sekund temu jeszcze do niej nie docierało.
    - Też cię dobrze widzieć, Rav. Mam nadzieję, że Pan Maruda jest zadowolony z tego obrotu spraw bardziej od ciebie – wampir przywitał siostrę jak gdyby nigdy nic.
    Teoria kaca zaczynała blaknąć.
    - Chyba… Tak. Kim jest twój kolega z religii?
    - Ravette, oto Dante. Dante, to moja siostra, Ravette – przedstawił ich sobie Caedmon ze znacznie bardziej formalną wersją uśmiechu.
    - Miło mi – przyznała wilkołaczyca z lekkim dygnięciem, choć od kilkuset lat nie wykonywano już typowych dla szlachciców zachowań, a poza tym nie była ubrana nawet w odpowiedni strój.

    C.L.W

    OdpowiedzUsuń
  60. Obudził ją słaby, jakby przyćmiony dźwięk porannego budzika. Sama nie pamiętała dokładnie jak to wszystko potoczyło się tak szybko, poza tym po wyjściu chłopców osobiście zajęła się zapasowym winem z lodówki Caedmona, więc wczorajszy wieczór stał się w jej głowie jedynie przebłyskami. Z nadal na w pół przytomnym wzrokiem, wstała do pozycji siedzącej, a z koca, jakim była przykryta, spadło kilka ziarenek gotowego popcornu. Rozejrzała się po salonie brata, próbując umiejscowić się w czasoprzestrzeni, ale niezbyt jej to wychodziło. Co jeszcze dziwniejsze – miała na sobie ubrania z wczoraj, co oznaczało, że się nie zmieniła ani razu. Już dawno tak długo nie była człowiekiem i dziwnie się z tym teraz czuła. Tymczasem budzik dzwonił.
    Znajdź to ustrojstwo – zmusił ją umysł.
    Przy okazji wyłączania go (znajdował się pod poduszką), to zdążyła doinformować się na temat dzisiejszej daty oraz aktualnej godziny. Wstała bowiem o dziesiątej. Czy tak długo siedzieli wczoraj podczas omawiania planów? Setki wiadomości od znajomych wywróciły do góry nogami system jej telefonu po połączeniu się z WIFI. W jednej chwili dowiedziała się, że Percy (ich kuzyn) został wczoraj zaatakowany i prosi ją, żeby wybłagała u Valeriana wywar przeciwbólowy dla wampirów, Zin (generał królowej, główny przełożony Caedmona) opowiada w dziesięciu długich zwojach o bitwie pomiędzy nim a Caedem, Valerian zaś uprzejmie informuje o zostawionym śniadaniu w lodówce, a właściciel tego miejsca zamieszkania totalnie milczy jak grób.
    Co jest z tobą nie tak, Caed? Dali ci wczoraj w kość? – zastanawiała się w duszy, śledząc błyskawicznie kolejne zdania, które układają jej niezmiernie powoli całą historię w całość.
    Powinna już wstać. Poważnie. Odgrzać te tosty, ale przed tym napić się szklanki czystej wody. Wkrótce więc wstaje, znowu ziewając, a jasno-kasztanowe włosy odstają jej na wszystkie strony. Wygląda jakby wstała z grobu, co bardziej pasuje do wampirzycy niż powiedzmy, wilkołaczycy. Tylko w jakimś stopniu. Po oficjalnym ugryzieniu nadal zachowała swoje wydłużone proporcje i to nie tylko uszu. Jej nogi w dalszym ciągu były prawdopodobnie jednym z największy atutów, jakiego nie odsłaniała spod peleryn czy odpowiednio dobranych spodni. W tych czasach nosi się takie bardziej przylegające, zatem z łatwością można wyobrazić sobie jej mleczną karnację bez dodatkowych warstw. Było to dziwne, ale współczesne. Nie takiej ignorantce jak ona oceniać modę. W końcu nigdy za bardzo się nią nie przejmowała ani nie przystosowała do tych chorych zasad…
    Chciałaby pewnie wybrać się w swojej naturalnej postaci z punktu a do b, ale potrzebowałaby jakiegoś sensownego miejsca do przebierania się w Akademii... A nadal takiego nie znalazła. Nie czuła się tam na tyle pewnie, żeby „zrzucać futro” gdziekolwiek. Odczuwała to jako słabość, co w takim miejscu mogło się źle skończyć. Poza tym dzisiaj występowała w roli adwokata diabła. Dosłownie. Przyjechała zatem zapasowym kabrioletem młodszego brata z mechanicznym dachem, aktualnie schowanym zamiast wysuniętym. Cieszyła się leśnymi zapachami, pędząc z podobną prędkością co jako wadera, ale była w ludzkiej wersji. Taki rodzaj wynagrodzenia sobie nadchodzących trudności. Wilgotne nadal włosy po prysznicu smagały ją po zaróżowionych policzkach, gdy się śmiała i podśpiewywała Chained To The Rhythm Katy Perry. Fakt zapętlenia tego w radiu najmłodszego z Warrenów nie był przypadkowy, biorąc pod uwagę jego podejście do życia oraz niezliczone monologi Valeriana. Pojawienie się tego na playliście miało mu przypominać o tym oraz o znaczeniu tej piosenki w obecnych czasach. Zgodnie z typową przewrotnością, Caedmon zaraz po niej umieścił I did something bad Taylor Swift, na co tylko pokręciła głową z dezaprobatą. Zaparkowała wkrótce obok reszty pojazdów należących do uczniów jak i grona nauczycielskiego.
    - Naprawdę masz niespotykanych znajomych, bracie – przyznała w obecności tej specyficznej osoby nie pachnącej niczym znajomym zaraz po wejściu i przeprowadzeniu krótkiej pogawędki.

    R.C.W

    OdpowiedzUsuń
  61. Valerian, ubrany jak zawsze w ciemno grafitowy garnitur, białą koszulę i odpowiednio dobrane, eleganckie spodnie: znalazł ich wszystkich w najbardziej typowym miejscu w trakcie przerwy czyli korytarzu. Obecności tego upadłego jednak całkowicie nie przewidział (wiedział, że znają się z Caedmonem) i był szczerze ciekaw, co na to powie sam Lucyfer (bo wyraźnie wychodziło na to, że upadły uczęszcza na religię). Stukał czarną laską o kamienną podłogę zamku Akademii Ciemności w rytm swoich dostojnych kroków, a spomiędzy palców jego dłoni wyłaniała się miedziana główka lisa. Podobno tak określał go władca demonów, gdy Ravette była jego Wilczą Tropicielką, a Caedmon Zabójczym Tancerzem. Niepozorny, zwyczajny włamywacz do ludzkich „kurników”, niosący ze sobą zapach oraz pogłos śmierci. Uczniowie jednocześnie rozstępowali się, dając mu spokojnie przejść. Wiedział, że powodowało to szybkie roznoszenie się plotek na jego temat, ale nigdy nie zaprzątał sobie tym głowy. Miał ważniejsze sprawy.
    - Lucyfer chce waszej obecności dzisiaj wieczorem – oznajmił czarnowłosy jako powitanie, co przykuło natychmiast uwagę dotąd zajętych sobą nawzajem Warrenów. – Do ciebie z kolei ma kilka pytań ze względu na waszą starą znajomość, ale to już moje własne podejrzenia. Możesz się stawić w lochach tego zamku około dziewiętnastej, będę kończył wywar.
    Ostatni zwrot do Dantego zbił go mocno z tropu i zanim zdążył cokolwiek odpyskować albo zapytać, Ravette przejęła pałeczkę:
    - Tak czy siak dzisiaj ja i on pójdziemy zdać relację z tego, co widział wczoraj z Caedmonem – poinformowała ich wszystkich.
    - To jeszcze nie wezwano was do gabinetu dyrektora Akademii Ciemności? – Valerian nawet nie próbował udawać zdziwienia, właściwie nie przemawiały przez niego żadne emocje.
    - Cóż… - wampir zdążył jedynie ciężko westchnąć, a krocząca w ich stronę sekretarka na czerwonych obcasach została zwiastunem nadchodzącej, nudnej rozmowy. W zasadzie bardziej wywiadu.
    - Pan Warren i pan Avery są proszeni…
    - Pani Warren – wilkołaczyca uniosła palec wskazujący, nieco się krzywiąc. – Jestem prawniczką w tych sprawach moich braci… Także w tej sytuacji pana Avery, który ma prawo zachować milczenie oraz nie musieć udzielać odpowiedzi na żadne z pytań, jakie zada dyrekcja zgodnie z paragrafem szóstym punktu drugiego…
    Czarny mag przyglądał się bez wyrazu pospiesznemu wyciąganiu przez Ravette z torebki odpowiednich dokumentów, jakie miała pod postacią kart oraz odznaki w portfelu, co tym razem wytrąciło z równowagi wyższości panią sekretarkę. Tak łatwo zapominają z kim mają do czynienia, że to aż przyprawiło wampira o szyderczy pół uśmiech.
    - Ja jestem tutaj od tego rodzaju dysput – zakończyła swój wywód dotyczący praw dla istot nadnaturalnych zgodnie z reprezentowanymi przez nich odpowiednio gatunkami. – Jeśli chodzi o agencję, to jestem emerytowanym reprezentantem świata nadnaturalnego od ponad trzydziestu lat pod różnym nazewnictwem w zależności od stronnictwa, dla jakiego pracuję. Ze względu na nadal powszechną monarchię, określa się mnie także jako ambasadorkę.
    Wszystko wskazywało na to, że mimo wszystko pani Warren pójdzie razem z panem Avery na dywanik, Caedmon zaśnie na matematyce gdzieś niepostrzeżenie z tyłu, a on z powrotem wróci do swojej codziennej rutyny. Sprawdził na równie miedzianym, co główka laski zegarku godzinę. Gdy klapka odskoczyła do góry, można było dostrzec graf z maleńkim lisem ścigającym królika. Oko lisa było z jeszcze mniejszego rubinu, a królika szmaragdu, a oba były tak samo cudnie oszlifowane. Równo jedenasta. Zejście do podziemnego laboratorium zajmie mu trzy minuty, więc będzie tylko lekko opóźniony, co nie powinno zakłócić tygodniowego harmonogramu.
    - Do zobaczenia później – mruknął Valerian już jak na dżentelmena przystało, po czym zniknął tak samo szybko jak się tylko pojawił.
    Uczniowie ponownie się rozstąpili niczym walące się pnie drzew, gdy naciera na nie rozpędzony potwór, choć on miał tak samo spacerowy krok co przedtem.

    V.L.W

    OdpowiedzUsuń