04 października 2020

There is no beauty without some strangeness

Caedmon Lothaire WarrenA532"Deadly Dancer"
ŚCIŚLE TAJNE
Emme

16 komentarzy:

  1. [ Hej hej!
    Witam drugiego pana, muszę przyznać, że karta jest na prawdę bardzo ciekawa i fajnie napisana :D Dlatego też zaproponuję wątek między naszymi postaciami, aczkolwiek od razu uprzedzam, że męsko męskie (tak samo damsko damskie) nie są moją mocną stroną (sama nie wiem czemu)...
    Baw się w najlepsze! ]

    Dante

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ja i Aurelka lubimy wszystko, co dramatyczne i pokręcone, więc nawet takiego wampira chętnie przyjmiemy w wątku, a może i nawet damy sobie upuścić trochę krwi, hahah. Napisz do mnie na maila, łatwiej nam się coś ustali :D]
    Aurelie de Foix

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Też nie wiem skąd to się bierze, może nie potrafię wczuć się tak sam w relację między dwoma facetami :D Co do wątku to jak najbardziej mogą się kojarzyć z tych zajęć, ale poznać mogą się właśnie na wspomnianym przez ciebie polowaniu. Raczej mojego pana taki widok niezbyt obruszy, a brak kultury zbytnio mi nie przeszkadza, aczkolwiek Dantego łatwo urazić jako że jest niezwykle narcystycznym osobnikiem. Ale faktycznie jako takie dwa diabełki będą mieli sporo wspólnego :D
    Chcesz zacząć? ]

    D.

    OdpowiedzUsuń
  7. (Hej ^^ Dziękuję za ciepłe przyjęcie i tyle miłych słów o postaci Lilith, ale najbardziej to chyba za wsparcie na krzyczącym pudełku. :) Naprawdę trochę się zestresowałam, zanim poczytałam o wilkorach z Gry o Tron i nie wiem jak komuś może sprawiać przyjemność takie niepokojenie ludzi. Jest mi też trochę przykro. Naprawdę włożyłam wysiłek w budowanie tej rasy, a i tak komuś przeszkadzała nazwa, bo to, że wilkory są większe wiadomo z historii, nawet inteligencję podczas przemiany zastąpiłam bezrozumnym zezwierzęceniem, i mimo to szukano dziury w całym. Trochę jakby moje starania w stworzeniu czegoś fajnego poszły na marne przez jakiś serial. :/
    No, ale nic to, chociaż jeszcze trochę będę się tym przejmować, taką mam niestety naturę. Przyszłam tu głównie po to, żeby podziękować i pochwalić twoją postać, takiego pomysłu na kartę chyba jeszcze nigdzie nie widziałam ^^ Na wątek z Lilith jesteśmy jak najbardziej chętne, w dodatku oboje są wiekowi, życzysz sobie jakieś powiązanie?)

    Lilith Ashoona

    OdpowiedzUsuń
  8. (Kurka wodna! to wszystko jest tak cudowne, że chcę, chcę, chcę! Nigdy nie pomyślałabym o Lilith w kategorii wybawicielki, ona o sobie zapewne też nie, ale samo to wydarzenie dałoby jej tyle siły do walki z bestią, ten jeden raz kiedy wykorzystała swoje przekleństwo, by kogoś ocalić i jeszcze ten pomysł z naszyjnikiem, na pewno ma go do dziś, bo to pierwsza i zapewne jedyna rzecz jaką kiedykolwiek dostała, w dodatku przypomina jej o tym jednym razie, kiedy wygrała. Ah, jestem kupiona ^^ Jedyne co mnie trochę zgrzyta, to fakt, że go nie goniła. Lilith, kiedy już się przemienia, nie panuje nad sobą i najprawdopodobniej rozerwałaby na strzępy również Caedmona, taka jest jej natura. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to to, że krew łowców uspokoiła bestię na tyle, że była w stanie zatrzymać ją na chwilę, na ulotny moment, żeby mógł uciec. Biorę wszystko, chociaż nie wiem jak ta przyjemna rozmowa przy kominku nam zadziała, bo Lilith jest raczej małomówna i zamknięta w sobie, ale możemy spróbować. Jeśli wampir zaproponuje jej kakao, pewnie się zgodzi, bo wyobrażam sobie, że kiedy nie gra, totalnie siedzi przed kominkiem i wpatruje się w płomienie.
    Powinnam chyba zacząc, co?^^)

    wybawicielka

    OdpowiedzUsuń
  9. Lilith unikała zatłoczonych miejsc. Tłumy sprawiały, że bestia stawała się podenerwowana, kręcąc natrętnie po najmroczniejszych zakamarkach jej umysłu, wyciągając ich brudy na światło dzienne. Rzeczy, o których zapomniała lub starała się zapomnieć. Widziała obrazy z przeszłości nałożone na teraźniejszość, a jej serce zaczynało niespokojnie drżeć - z ekscytacji, która była przede wszystkim przerażająca. Przerażenie z kolei budziło irytację: przeżyła już ponad 150 lat w tym ciele, 150 lat z potworem w swojej głowie i strach czy lęk nie bywały dotąd częścią jej egzystencji. Do tej pory karmiła się nimi, a nie ulegała im. Nie potrafiła określić, dlaczego ostatnio była taka zaszczuta i wystraszona. To do niej nie pasowało. Chciała wmawiać sobie, że dystans od innych wynika przede wszystkim z chłodnej kalkulacji, ale wynikał przede wszystkim ze strachu. Że się nie opanuje, a jej życie dobiegnie końca. Bała się końca, nie chciała umierać, nie zaznawszy tak naprawdę życia nieskażonego trudem i bólem.
    Chciała się uwolnić i żyć naprawdę, czy to naprawdę tak dużo?
    Wybierała te ciche zakątki szkoły, zachodząc co słabsze osobniki pojedynczo, jak patetyczny tchórz, i sama myśl o tym przyprawiała ją o dreszcz zażenowania, bo nie powinna była tak się kryć. Była od nich silniejsza. Mogłaby sprawić, że to miejsce upadnie w jedno popołudnie, a ci, którzy przeżyją, upadną przed nią na kolana i dołączą do spirali zniszczenia i chaosu, którym była przeznaczona od dnia narodzin.
    Westchnęła aż, gdy rozkoszna wizja rozpostarła się w jej głowie, a potem warknęła pod nosem, orientując się, że to jej wilk znów próbuje podstępem oplątać jej umysł.
    Zepchnęła go w tym głowy, stłumiła z wyczuwalną złością, a ten zaryczał wściekle, stawiając opór. Włos aż zjeżył jej się na karku, drobna gęsia skórka pojawiła na skórze.
    Pojedynek rozpoczęty.
    Był weekend, więc w gigantycznej sali wspólnej było zaledwie parę osób chcących w spokoju nadrobić braki w materiale. Było tu cicho jak w bibliotece, tylko drewno w kominku trzaskało przyjemnie w niewielkiej odległości od jej twarzy. Skóra zdążyła zaczerwienić się od wysokiej temperatury, ale nie czuła tego.
    Nie siedziała na kanapie. Ulokowała się na futrze tuż przed samym kominkiem, żeby nikt jej nie przeszkadzał. Zasłaniała widok na płomieniem więc była mała szansa, że ktoś zajmie kanapę za jej plecami. Podciągnęła kolana bliżej ciała, pod samą brodę i oparła na ich głowę, obejmując nogi ramionami, skupiając się na tańczących językach ognia.
    Uwielbiała ogień, na pewnym poziomie, tym destrukcyjnym poziomie, mogła się z nim utożsamić.
    Słysząc poruszenie za sobą, czujnie obejrzała się sobie przez ramię, chcąc odstraszyć delikwenta połyskującym, czarnym niczym czeluści Hadesu spojrzeniem, ale zmieszała się jedynie, widząc znajomą twarz. Kolejny dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy nazwał ją w ten konkretny sposób, bo wilk ponownie szarpnął się wściekle gdzieś w głębi niej na wspomnienie porażki. Wampir był jego porażką, niedokończoną sprawą.
    Coś w jej oczach zmieniło się i wyostrzyło, a głos zawibrował niebezpiecznie nisko w głębi gardła.
    - Nie nazywaj mnie tak. On tego nie lubi.

    Lilith

    OdpowiedzUsuń
  10. Brakowało mu skrzydeł, nie potrafił przywyknąć do ich braku, do ich siły i wsparcia. Zwłaszcza w momentach, gdy musiał pokonać jakąś znaczną odległość. Kiedyś, kiedy tylko zapragnął, mógł wzbić się w powietrze i znaleźć się gdziekolwiek chciał. W powietrzu był szybki i zwinny, poruszał się z gracją, a jego ciało stawało się lekkie. Teraz był uzależniony jedynie od swoich nóg i ewentualnych, mechanicznych środków transportu. Po ziemi poruszał się nieznacznie szybciej niż przeciętny człowiek. Nadal jego ciało pozostawało znacznie sprawniejsze, ale nie mógł dorównać wampirom, czy też wilkołakom. Tego im zazdrościł, że w ułamku sekundy mogą zmienić swoje położenie. Ponad to skrzydła były jak jego zbroja, jak główna broń. Były ogromne i majestatyczne. Bez nich czuł się niemal nagi, a jego moc była znacznie ograniczona. To jednak nie powstrzymywało go, od czasem wielogodzinnych, spacerów po okolicy akademii. Głusza była idealnym miejsce do kontemplacji, nikt mu nie przerywał, nic nie zakłócało cichych odgłosów lasu. To go wyciszało, a siedzenie non stop w murach szkoły nie było dla niego. Lubił otwartą przestrzeń. Nie musiał się obawiać innych istot, które mógłby napotkać. Osoby, które uczęszczały do akademii, miały żyć ze sobą w harmonii i nie zaczynać żadnych awantur. Upadły wiedział, że z taką ilością poglądów, przeżyć i różnorodności rasowych nie jest to w stu procentach możliwe. Na korytarzach można było dostrzec złowrogie spojrzenia, krzywe wyrazy twarzy lub osobniki, które trzymają się zupełnie z boku. Jednak jego nie było tak łatwo zranić, a tym bardziej zabić, więc nic nie robił sobie z ewentualnych zagrożeń. Jego ciało goiło się na oczach, pod tym względem inni nie byli lepsi. A jeśli chodziło o unicestwienie, to w tym przypadku sprawa była bardzo skompilowana. Nie żył na takich samych warunkach jak inne ziemskie istoty, których życie w ten lub inny sposób można było ukrócić.
    Wyczuwał w okolicy energię różnych zwierząt i ludzi. Był daleko od akademii więc ich obecność zbytnio go nie dziwiła. Te tereny nie były mocno zaludnione, ale wciąż. Gdy tu przybył, w małych miasteczkach dało się zasłyszeć wiele plotek związanych z zamczyskiem, w którym umiejscowiona była szkoła. Słyszał pogłoski zarówno o duchach jak i przeklętych demonach. Ludzie od zawsze wyolbrzymiali to w co wierzyć nie chcieli lub wierzyli zbyt mocno. Ponad to wampiry czymś musiały się żywić, a potężne wilki przemierzające las chcąc nie chcąc pozostawiały ślady.
    Jego przemyślenia przerwała czyjaś obecność i męski głos.
    - Ty również mógłbyś spędzać czas w akademiku, pożywiając się tym co szkoła przygotowała dla takich osobników jakim jesteś – odparł lustrując ciemność przed sobą. Nie miał problemu z rozpoznaniem z kim ma do czynienia. Każda istota wytwarzała wokół siebie specyficzną aurę i energię. Taki był jego dar. - Poza tym tej nocy w murach akademii nie dzieje się nic nadzwyczaj specjalnego – a on nie przepadał za nudą, która w ostatnim czasie zaczęła mu coraz bardziej dokuczać. Czasem wręcz na siłę szukał sobie rozrywek.
    - Dante – przedstawił się krótko swoim zastępczym imieniem. Nie często chwalił się tym prawdziwym, nie przepadał gdy inni zaczynali zasypywać go najrozmaitszymi pytaniami.

    Dante

    OdpowiedzUsuń
  11. Czasem zdarzało mu się pouczać innych i prawić morały, ale to wynikało jedynie z jego poczucia wyższości aniżeli z troski, czy innej wyższej potrzeby. Nie był na tej planecie związany z nikim, na tyle by martwić się o czyjeś błędy.
    Gdy wampir udał się kontynuować swoje polowanie i zniknął mu z oczy, Asmodeus liczył, że zostanie sam i nikt ponownie mu nie przeszkodzi. Fakt, że wampir udał się na łowy i mógł pozbawić jakiegoś nieszczęśnika życia, mało go obeszła. Nie miał zamiaru ingerować w jego sprawy. Nie był od wymierzania kar i sprawiedliwości, tym zajmował się kto inny. Ponad to, ci którzy znali go wystarczająco dobrze, widzieli że żywot ziemskich istot mało go obchodzi. Byli tylko jednym z wielu nieudanych projektów Stwórcy, nie byli światu potrzebni, byli jak zaraza. Zwłaszcza ludzie napawali go wieloma negatywnymi odczuciami, odrazą. Żałował ich, byli nędznymi kreaturami, niewdzięcznymi za to, że w ogóle chodzą po tym padole. Do tego istniało tak wiele sposobów by ich ranić.
    Wiedział, że jeśli wampir tego zechce, dogoni go w drodze powrotnej do akademii. Liczył jednak, że tego nie uczyni i będzie miał święty spokój, a jedynym jego towarzystwem będą własne myśli. Przechadzał się w spokoju powoli zataczając koło wracając do uczelni. Gdy wampirów znów zakłócił jego spokój był tym odrobinę zaskoczony. Na prawdę był niezwykle gadatliwy, wręcz uciążliwy. Oczywiście dzisiejszej nocy musiał na niego natrafić. Wiedział, że jeśli jego głód został zaspokojony to teraz tak łatwo się go nie pozbędzie.
    Jego kolejne słowa skwitował tylko wywróceniem oczu i niechętnym westchnieniem. Niespecjalnie był w nastroju do prowadzenia rozmów z wścibskim wampirem.
    - Mało mnie to ciekawi, doprawdy. Zwłaszcza, że my możemy żyć nie żywiąc się niczym nigdy – odparł w obdarzając swojego rozmówcę krótkim spojrzeniem. Teraz wydawało mu się, że nawet go kojarzy.
    Asmodeus przystanął zrównując się z wampirem. Również wyczuł coś... nie wiedział, czy była to bójka czy coś innego, ale czuł to. W porównaniu do swojego towarzysza, nie miał wyostrzonych zmysłów, nie był w stanie, jak on wyniuchać tego co działo się w okolicy. Nie słyszał też czegoś póki nie znalazło się to w miarę bliskim zasięgu. Jedyne czym teraz różnił się od człowieka, była jego możliwość wyczuwania aur i energii i wpływ na nie. Poza tym odznaczał się jedynie większą siłą, wytrzymałością i oczywiście nieśmiertelnością, do tego taką prawdziwą, a nie jak w przypadku wampirów, czy innych.
    Jego wzrok skupił się na ciemnej ścianie lasu.
    - Skoro tak bardzo fascynuje cię to czy ktoś umrze bądź nie, to prowadź. Dodam tylko od siebie, że jedna osoba powoli dogorywa i raczej nie zdążysz popędzić jej na ratunek – rzucił z przekąsem, a dłonią wskazał przestrzeń przed nimi. O tak, czuł jak czyjaś dusza powolutku odrywa się od tego świata, a siły opuszczają ciało rannego.
    Zignorował fakt, że Caedmon zaakcentował jego imię w ten sposób.
    Zaczął podążać za wampirem, co raz bardziej wyczuwając nieszczęście rozgrywające się w okolicy akademii. Gdy zbliżyli się dostatecznie blisko, w powietrzu unosił się smród krwi, a na ziemi leżała nieruchomo jedna postać. Pod innym drzewem, ranny siedział kolejny mężczyzna. Ten widok, mógł się wydać komuś dramatyczny, ale on był przyzwyczajony do widoku śmierci i krwi. Nie robiło to na nim wrażenia.
    - Zadowolony ? - zapytał kierując spojrzenie na towarzysza.

    D.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dante przyglądał się całemu zajściu ze stoickim spokojem. Całe jego postawa zionęła zimną obojętnością na to co zastał w środku lasu. Niezbyt wiedział o czym dwa wampiry ze sobą dysputowały, ale niezbyt go to interesowało. Nie były to jego sprawy, a i w nie miał ochoty mieszać się w kolejne problemy, co nie raz mu się zdarzało. Na ziemi spędził wiele stuleci, niekiedy czas i lata mieszały mu się i spajały w jedno. Kiedyś, na samym początku gdy nie do końca potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości, gdy był rozwścieczony do granic możliwości i pozbawiony wszelkich skrupułów. Nie raz i nie dwa zdarzało mu się wetknąć nos w nieswoje sprawy tylko po ty by namieszać i zniszczyć komuś życie. Chciał nieść ból i nieszczęście tylko po to by odciągnąć myśli od własnych niepowodzeń oraz pomyłek. W tedy był jak dzika bestia niezdolna do koegzystencji z innymi istotami. Ojciec strącił go z piedestału za mrok w jego duszy, ale to co w efekcie wyczyniał na ziemskim padole było znacznie gorsze. Miał na swoim koncie wiele grzechów i jego imię zostało zapamiętane jako demona, który niesie zniszczenie. Nie zawsze żałował.
    Teraz jednak w zupełności nad sobą panował. Potrafił decydować kiedy chce niszczyć, a kiedy chce wykazać odrobinę empatii. Był niczym kamień, niewzruszony bez duszy zdolnej do odczuwania czegokolwiek. Doskwierał mu brak celu, gniew ale nie dawał się temu ponieść i pogrążyć.
    Teraz również nie miał zamiaru reagować. Nie ruszało go spojrzenie rannego wampira, które przesuwało się po ich dwójce, na przemian wypełnione strachem i determinacją. Rany na jego ciele były groźne, walka z wilkołakiem mogła być śmiertelna dla wampira. Domyślał się jednak, sądząc po jego reakcji, że ci którzy tu zmierzali byli większym zagrożeniem dla młodego mężczyzny. Brązowy basior nie miał tyle szczęścia co wampir. To były istoty odznaczające się ogromną siłą i instynktem, ale w tym starciu poległ. Rany znajdujące się pomiędzy futrem, jasno wskazywały, że nikt nie mógłby mu pomóc. Nawet gdyby pojawili się szybciej. Trudno.
    Dopiero, gdy rozmowa zeszła na tor Akademii, na coś co się w niej znajduje, Dante uważniej zaczął słuchać i nieco zainteresował się tą sprawą. Mimo wszystko nie dał po sobie tego poznać. W końcu nie mógł ufać Caedmonowi. Był świadkiem wampirzych porachunków i mogło być mu to nie na rękę. Zastanawiało go jednak co takiego może posiadać Akademia, że wampirzy świat tak bardzo się tym interesuje. Poniekąd to miejsce jest ziemią niczyją, Szwajcarią w której każdy ma żyć ze sobą w harmonii i pokoju. A tu taka niespodzianka, posiadają coś co doprowadza do konfliktu i śmierci. Teoretycznie z łatwością mógłby wedrzeć się do głowy rannego, nie sądził aby ten był na tyle silny by się mu przeciwstawić, ale Dante nie chciał tego robić mając towarzystwo.
    Zerknął ostatni raz na poszkodowanego, po czym ruszył za swoim towarzyszem w stronę szkolnych murów.
    - Zdecydowanie – odparł wsuwając dłonie do kieszeni ciemnych spodni. Ciekawiło go, czy akademia zdaje sobie sprawę z faktu co wyczynia się na jej terenach. Przymykają na to oko, czy są tego kompletnie nieświadomi – wy ziemskie stworzenia naprawdę potraficie komplikować swoje żywota – stwierdził po chwili. Zarówno ludzie jak i cała reszta, byli niezwykle stronniczy i mieli sporą skłonność do tworzenia konfliktów.

    D.

    OdpowiedzUsuń

  13. Dante kątem oka obserwował swego towarzysza, choć i bez tego doskonale wyczuwał targające nim emocje. Zajście w lesie i spotkanie dogorywającego wampira widocznie nie było mu w smak. Mógł starać się to skrzętnie ukrywać, ale Dante odczuwał wszystko na innym poziomie. Przynajmniej czasem pozwalał sobie na taką wścibskość, a wtedy czyjaś energia i aura swobodnie przez niego przepływały zdradzając bardzo wiele. Każda rasa czymś się charakteryzowała, to była ich rzecz choć pewnie nie wielu zdawało sobie z tego sprawę co go nieraz radowało. Miał swego rodzaju asa w rękawie.
    Cisza, która zapadła między nimi w ogóle mu nie ciążyła. To było wręcz miłe dla uszu, że wampir znów nie prowadził swojego monologu. Gdy doszli do akademii skinął mu tylko głową na pożegnanie i tuż po tym jak Caedmon rozpłynął się w powietrzu, Dante udał się do swojego pokoju. Z początku nie był pewien, czy zamieszkując w akademiku wybiera dobrze, ale po czasie stwierdził, że to całkiem wygodne. Nie musiał się niczym przejmować, a i nie miał zbyt wielu ciągot by odwiedzać pobliskie miasto. Z reguły nie wytykał nosa poza akademię, spędzał dnie pogrążony w lekturze lub na spacerowaniu po okolicy. Jednocześnie cały czas obserwował. Miał tutaj styczność z tak wieloma gatunkami, że obserwacja ich zachowań była czymś na kształt hobby. Wciąż uparcie twierdził, że wszelkie istoty stąpające po ziemi nie są tego godne, ale co więcej mu pozostało? Miał spędzić w tym miejscu wieczność, czas przepełniony bezcelową tułaczką. Przenosił się z miejsca na miejsce, przechodził wiele etapów w swoim życiu, począwszy od bezgranicznej miłości przez bezgraniczną nienawiść i obrzydzenie. I wciąż momentami wybuchał okazując światu swoją wściekłość i mroczną stronę, wciąż zdarzało mu się pozbawiać kogoś życia co robił z niezwykłą obojętnością. Jednak spędzają tyle czasu na ziemi od czasu do czasu nachodziła go ciekawość zwyczajów innych gatunków. Obserwował ich zachowania, poczynania i rozwój. Doprowadzało go to wieli różnych wniosków, a czasem stwierdzał, że miał rację występując przeciw woli Ojca. On był dla nich miłosierny i starał się ratować świat na wszelakie sposoby, Asmodeus sądził, że prędzej czy później ludzie i inni doprowadzą do samozagłady i nie należy im w tym przeszkadzać. Jego bracia mieli różne stanowiska w tej sprawie. Niektórzy, jak on również sprzeciwiali się słowu Stwórcy, również nie widzieli więcej sensu w czuwaniu nad ludzką sprawą. Jeszcze inni upadali z głupszych powodów, ze zbyt wielkiej miłości, z ciekawości... Było ich znacznie więcej niż światu się wydawało. Po prostu nie chwalili się swoją obecnością na ziemi. Nie potrafili się jednak w żaden sposób zebrać i zjednoczyć. Może wtedy zyskali by większą kontrolę? Istniało takie prawdopodobieństwo, aczkolwiek aniołowie, czy upadli nie mieli takich ciągot. Nie musieli rządzić. Tylko jeden z nich miał wolę panowania nawet jeśli panował nad takim syfem jakim jest piekło. Lucyfer był chyba jednym z jego ulubionych braci, jedynym z jakim się kontaktował po upadku. Uważał go za szaleńca, najmroczniejszego z nich wszystkich, choć przynajmniej on jako jedyny miał cel i istniał dla jakiegoś powodu.
    Następnego dnia od rana brał udział we wszystkich zajęciach. Nie uważał by dowiedział się na nich czegoś nowego, większość wykładowców była znacznie młodsza od niego i mniej doświadczona. Pamiętał dzień przybycia do uczelni, przy zapisach dyrekcja zaproponowała mu posadę jednego z nich. Odmówił. Szukał tu jedynie spokojnego przystanku, poza tym nie miał zamiaru dzielić się swoją wiedzą z młodzikami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Religie świata wpisał w swój plan tylko i wyłącznie po to by przedrzeźniać biedną panią nauczyciel, która nie wiedziała do końca jak sobie z nim poradzić. Nie mogła go zagiąć żadnym pytaniem. Poza tym bojkotował wszystkie głupoty, które opowiadała. Istniał tylko jeden bóg i tylko jedna moc, która to wszystko ukształtowała. Nie siedział tu z żadnego większego powodu.
      Gdy padło ponowne pytanie w stronę wampira, z którym wczoraj miał przyjemność spędzić chwilę, Dante utkwił w nim spojrzenie. Kryło się w nim pożałowanie do tego jak żałośnie dziś wyglądał. Wampiry zwykle prezentowały się nienagannie i były nad wyraz czujne. Caedmon wydawał się nieobecny. Zastanawiało go cóż takiego wydarzyło się w nocy, że był cieniem samego siebie.
      Po zajęciach nie odmówił sobie przyjemności zagadania wampira.
      - Wyglądasz całkiem marnie – odparł prosto z mostu, nie bawiąc się w żadne grzeczności – czyżby wczorajsze zajście wywarło na tobie taki efekt? - zapytał świdrując go spojrzeniem.

      Usuń
  14. Miał dalej dręczyć wampira kolejnymi pytaniami, odrobinę zaciekawiony całym tym bałaganem, który dział się wokół akademii i z którym miał tyle wspólnego jego nowy znajomy. Znudzenie, które zaczynało mu towarzyszyć coraz częściej nie pozwalało odpuścić takiej sposobności by wmieszać się coś całkiem intrygującego. Bynajmniej ta sytuacja wydała się tak z boku. Przeczuwał, że ta sprawa jest znacznie większa niż może podejrzewać, a wmieszanych w nią jest wiele różnorakich istot. Już miał coś powiedzieć, gdy krótką pogawędkę przerwała im jasnowłosa dziewczyna, jak się okazało siostra Caedmona. Zastanawiał się ile Warrenów chodzi po tym świecie i ilu z nich zawita do akademii. Kompletnie nie przewidział, że w to wszystko może być zamieszany jego brat bawiący się w Piekle. Lucyfer od zawsze miał upodobania do wspólnych... igraszek z ludźmi i całym tałatajstwem żyjącym na ziemi. Nie podejrzewał jednak by mógł, aż tak bardzo zaangażować się w to wszystko, w ziemskie sprawy. To było do prawdy żałosne, na co upadły mógł liczyć? Był Panem podziemia, czego mógł chcieć więcej. Jako upadły skończył najlepiej z nich wszystkich.
    Słowa dziewczyny wilczycy od raz upewniły go w przekonaniu, że w tym wszystkim jest drugie dno, o którym nie chciał chwalić się wampir. Cóż jego przykrywa z kacem spaliła się. Dante posłał mu tylko krótkie spojrzenie pełne pobłażania.
    - Również – odparł, a słowom towarzyszyło lekkie skinienie głowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zlustrował dziewczynę uważnym wzrokiem wcale nie starając się ukryć tego, iż nieco go zaciekawiła. Jej postać wyróżniała się czymś na tle zwyczajnych wilkołaków jakich pełno się tu kręciło. Wyczuwał, że była pół krwi. Ta rodzina była znacznie dziwniejsza niż mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.
      - A Caedmon nie chwalił się, że ma tak piękną i wyjątkową siostrę – dodał posyłając jej nieznaczny uśmiech.
      Jednak, gdy do ich wąskiego grona wkroczyła kolejna postać, jak się okazało kolejny Warren, Dante zrozumiał, że cała ta sytuacja jest solidnie zagmatwana. Wampir, mieszaniec i czarownik, który na pierwszy rzut oka nie był tym miłym zielarzem z sąsiedztwa. Był w nim coś zupełnie innego niż w pozostałej dwójce, więcej mroku, więcej wyniosłości i władczości. Mógł robić ogromne wrażenie, ale nie na nim. Dla niego to była kolejna śmiertelna osoba, która uważała się za nie wiadomo kogo. Z drugiej zaś strony ta mroczna otoczka wokół mężczyzny, spodobała mu się. Dawno nie miał styczności z kimś własnego pokroju, kogoś zdolnego do wielu nieciekawych rzeczy.
      Dante roześmiał się słysząc słowa czarownika. Nie mógł się powstrzymać, aczkolwiek w tym rechocie nie było cienia wesołości, czy zadowolenia. To był dźwięk ociekający ironią i złośliwością. Nie trwało to jednak zbyt długo. Rozbawienie zniknęło, a na jego twarzy zawitała powaga, a w oczach zaiskrzyły ogniste chochliki. Zignorował pozostałą dwójkę rodzeństwa, uwagę skupiając na najstarszym z nich.
      - Mój brat od zawsze miał zbyt wysokie mniemanie o sobie i poniekąd rozumiem, że wy jak i cała reszta świata mogła dać się omotać jego sztuczkom, tak ja nie muszę mu się z niczego tłumaczyć. A jeśli uważa inaczej to znaczy tylko tyle, że jeszcze mocniej poprzestawiało mu się w tej jego głowie. Lucyfer, skoro tak właśnie kazał się wam nazywać, jeśli ma do mnie jakiś interes, może sam mi o tym powiedzieć. Chyba, że wciąż boi się rodzinnych pogawędek – wyjaśnił. Lucyfer od zawsze był ulubieńcem ich Stwórcy, od zawsze uważał się za najlepszego z nich wszystkich. Asmodeus sam go uwielbiał, ale odkąd ten stał się piekielnym panem, zaczynał go poważnie irytować.
      - Pan Avery może sam za siebie odpowiadać – zapewnił ignorując słowa wilczycy – ponadto Pan Avery nie uważa by musiał się przed kimkolwiek tłumaczyć – wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic. Oczywiście znajdował się w akademii na pewnych warunkach, obiecał że nie będzie łamach ich idiotycznych zasad i tak dalej, ale wciąż był zbyt dumny i uparty by dawać sobą pomiatać garstce nic nieznaczących dla niego istot.
      - A Panna Warren zdecydowanie pozjadała za dużo rozumów – dodał wymijając ich wszystkich.

      [Odpiszę na razie pod jedną postacią ;D ]

      Usuń